niedziela, 23 listopada 2014

Rozdział 49

Witamy w Kansas (cz.2)


Następnego dnia, obudziły mnie hałasy dobiegające zza drzwi. Otworzyłam powoli oczy i zauważyłam, że znajduje się w szpitalu. Gwałtownie zerwałam się z łóżka. Poczułam silny ból głowy.
- Co ty wprawiasz?! - krzyknęła Rydel, wchodząc do pokoju
- Chciałam wstać. - spojrzałam na jej napuchnięte oczy. - Rydel, co się stało. Co ja tu robię?
- Nie wiem co się dokładnie wczoraj stało, czekaliśmy aż któreś z was się obudzi.
- Jak to nas?
- No Ross..W tym momencie dotarło do mnie wszystko. Przed oczami miałam wczorajszy wypadek. Rozpłakałam się, wtulając się w przyjaciółkę.
- Co się dzieje? czemu płaczesz?
- Delly... Ja pamiętam. Pamiętam wszystko.
- Mów co się stało. - mówiła spokojnym głosem.
- Wczoraj wyszłam, żeby się przejść. Chciałam wszystko przemyśleć. Ten cały bałagan w moim życiu. Na moje nieszczęście, albo i szczęście, szedł za mną Ross. Wymieniliśmy kilka zdań, po czym ostro wygarnęłam mu co myśle...
- Dlaczego?
- Nie podobało mi się to, że zawsze za mną chodzi, nie ma nawet chwili swobody. No, ale on się tylko o mnie martwił i ... - Głos mi zadrżał.
- No spokojnie, mów co dalej. - Uśmiechnęła się.
- No dobra, gadaliśmy i gadaliśmy i nie wiem jak to się stało, ale pamiętam tylko, że głośno krzyknęłam, bo zobaczyłam przed sobą światła samochodu. A on rzucił się na mnie tak, że wylądowałam na ziemi, tracąć przy tym przytomność. I znalazłam się tutaj.
- Scarlett... Ross jest w śpiączce. Przeszedł w nocy operację. Nie wiem co mu dokładnie jest, ale nie jest za dobrze. Nie miałam ci tego mówić, ale musiałam. Spokojnie, on z tego wyjdzie, na pewno.
Nic już nie odpowiedziałam. Wzięłam do ręki poduszkę, mocno ją ściskając. Zaczęłam głośno płakać, przez cały czas obwiniając się o to wszystko.
Bo tak prawdę mówiąc to przeze mnie. Przeze mnie może umrzeć. Nie mogłam dalej żyć z tą myślą.
___________________________________________________________________________
Kilka dni później wypisano mnie ze szpitala. Moi rodzice oczywiście o całym zdarzeniu dowiedzieli się jako pierwsi i zrobili o to wielką aferę. Zabierając tym Nessę do domu. Ja również miałam jechać, ale skoro Ross leży nadal w tym szpitalu to nie zamierzam wracać do domu. Zostałam razem z rodziną Lynch'ów u ich cioci.
Chłopak leżał w śpiączce. Lekarze nie potrafili określić kiedy sie obudzi.
Z każdym dniem coraz bardziej straciłam wszelkie nadzieje. Obawiałam się najgorszego. Ale dlaczego tak się tym przejmowałam? Przecież miałam go dość, mimo, że nadal coś do niego czułam, ale miałam po uszy tego udawania z jego strony! Chyba, że to nie było udawanie.. Może tym chciał udowodnić jak bardzo mnie kocha? Na samą myśl chciało mi się płakać.
***
- Scar, Scar... Scarlett! - krzyknęła Rydel. - Obudź się!
- Co się stało?! - obudziłam się przerażona, jakby obudzona z jakiegoś koszmaru.
- Ross się obudził. - uśmiechnęła się.
- No co ty?! - pisnęłam. - To na co my czekamy?
Obie udałyśmy się na salę, w której leżał chłopak.
Przeczekałyśmy aż lekarz opuści salę. Wreszcie wyszedł, spojrzał na rodziców chłopaka i powiedział:
- Mam dobre i złe wieści. Które pierwsze? - dodał z głupawym uśmieszkiem, na widok który zrobiło mi się nie dobrze.
- To obojętne. Chcemy w końcu wiedzieć co z naszym synem. - oburzyła się Stormie.
- No dobrze już. Dobre to takie, że państwa syn wybudził się ze śpiączki, a jego stan jest stabilny. Nie ma dużych urazów, tylko złamana ręka. A te złe to takie, że ... Zresztą, sami zobaczcie i określcie. - Otworzył drzwi i kazał wejść do chłopaka.
- Cześć Rossy! - krzyknęła Stormie.
- Hey mamo. - uśmiechnął się i zerknął w moim kierunku.
Podeszłam do niego, uśmiechając się. Dziwne było to, że odwzajemnij uśmiech, ale nic nie powiedział. Było coś niepokojącego w jego spojrzeniu. Dopiero kiedy przytuliłam się do niego i zaczęłam mówić, zrozumiałam o co chodzi.
- Co ty robisz?! - Oburzył się.
- Ross, przecież to jest Scarlett. - Powiedziała Rydel
- Kto? Nie znam nikogo takiego! - wybuchł gniewem i zaczął się awanturować!
Nie wiedziałam o co chodzi, chociaż domyślałam się, ale nie mogłam tego znieść, więc nie powstrzymując już łez, wybiegłam z sali.
Po moim wyjściu lekarz oraz reszta rodziny udali się do gabinetu.
- Moi drodzy, jak pewnie już wiecie tą złą wiadomością było to, iż Ross stracił pamięć. Oczywiście nie do końca, jak widać pamięta was wszystkich bo zna was od urodzenia, ale najwidoczniej tej dziewczyny, kim kolwiek ona jest, nie pamięta. Wypiszę go już dzisiaj, bo nie ma sensu go tutaj trzymać.
- No, ale chwila! - zdenerwował się Mark.  - Co mamy zrobić z tym, że nas syn nie pamięta części swojego życia? Tak ma juz zostać?
- Proszę pana, może być tak, że ta pamięć sama wróci, a w najgorszym razie w ogole nie wróci. - głupio się usmiechnął.
- Co z pana jest za lekarz, skoro pan tego nie wie?!
- Proszę pana, mam większe problemy na głowie niż jakaś amnezja. Dużo razy nam się to zdarzało i co? Ludzie nadal żyją, to nie jest śmiertelna choroba...
- Wie pan co? Wiele ludzi w tym kraju również traci pracę. Wie pan czemu? Bo mają głęboko w dupie to co robią, tak jak pan. Więc niech pan lepiej szuka sobie dobrego adwokata, bo nie zostawię tak tego. Do widzenia, miłego dnia. - Wstał i wyszedł, a reszta rodziny za nim.
___________________________________________________________________________
Natomiast ja siedziałam z ciocią w domu i czekam na ich powrót. Dziwnie poczułam się jednak jak weszli. Nie wiedziałam co mam zrobić, jak się zachować. Ale nic takiego nie musiałam robić. Chłopaki zabrali Ross'a do pokoju, a ja poszłam do swojego razem z Rydel, która opowiedziała mi wszystko pokolei.
___________________________________________________________________________

~Olivia~