czwartek, 11 lutego 2016

Rozdział 56

 Ten rozdział dedykuję osobie, która jest wierną czytelniczką mojego bloga, a mianowicie Darii Wieczorek (http://sometimes-rosslynchstory.blogspot.com/ zapraszam na jej bloga - niesamowity!).



 Nienawidzę użalać się nad sobą, ale w ostatnim czasie zbyt często mi się to zdarza. Miałam nadzieję, że kiedy wygarnę Ross'owi wszystko będzie mi trochę lepiej. Ile można do cholery trzymać to w sobie? Nie jestem dziewczyną do wykorzystania... Ale chyba trochę przesadziłam. Przesadziłam? - Całą noc o tym myślałam 'co by było gdyby...' . A nie ważne już.

Mam dzisiaj mój pierwszy dzień w pracy, nie mogę tego spieprzyć. Praca nie jest byle jaka, bo nie za byle jakie pieniądze. Niby to tylko kelnerowanie, ale w takiej restauracji to nawet kichnięcie może zadecydować o wszystkim. Można tak przynajmniej powiedzieć. - śmieję się sama do siebie, patrząc w lustro na swoją bladą twarz. Wory pod oczami, spuchnięte powieki i te włosy? Mam dwie godziny na ogarnięcie tego syfu na mojej twarzy i dojazd na miejsce. Nie wiem jak mi się to uda, ale muszę się wziąć w garść.

Wzięłam orzeźwiający prysznic, zawinęłam włosy w ręcznik, tworząc na głowie turban i zajęłam się makijażem. Zakryłam denerwujące wory sorą ilością podkładu i pudru i zaczęłam po kolei upiększać resztę części mojej twarzy. Nabrała trochę koloru. Wytuszowałam rzęsy i podkreśliłam delikatnie usta matową szminką. Następnie wysuszyłam moje włosy i dobrze rozczesałam. Trochę dużo czasu zajął mi pobyt w łazience. Straciłam poczucie czasu. Wybiegłam z łazienki, ubrałam się w przygotowane wcześniej ubrania i udałam się do kuchni, mając nadzieję, że mama jest w domu. Cholera! 'Musiałam pojechać na spotkanie. Będę wieczorem' A niech to szlag. Zostawiła tylko kartkę... Gdzie do jest cholery mój braciszek jak jest potrzebny? A no tak już z nami nie mieszka. Nawet nie wiem kiedy widziałam go ostatni raz.
Spojrzałam nerwowo na zegarek. Brawo Scarlett, pierwszy dzień w pracy a ty już spóźniona. Pozostał mi już tylko rower i jak dobrze to pół godziny drogi...
- Gdzie się pani wybiera? - usłyszałam za sobą znajomy głos. W samochodzie siedziała Rydel, w wielkim różowym kapeluszu i okularach przeciwsłonecznych. Wyglądała jak prawdziwa barbie!
- Kupiłaś samochód?
- Mhm... Takie życie gwiazd - zaśmiała się. - Już dawno planowałam kupno nowego wozu, ale nie było czasu.
- Podwieziesz mnie? Mam 10 minut. - zapytałam błagalnie
- Wsiadaj. Módl się tylko, żeby nie było korków. - Wskoczyłam do samochodu, a dziewczyna ruszyła przed siebie. Miałam fuksa. O tej godzinie nie było takiego ruchu i byłam przed czasem.
- Dzięki, kochana jesteś. Zawsze ratujesz mi życie.
- Spoko, ktoś musi. O której kończysz?
- Ale ja dam radę wrócić sama, spokojnie. - Spojrzała na mnie znacząco. - O 22 - odpowiedziałam z uśmiechem.
- Świetnie! Do wieczora, pa! - krzyknęła i odjechała.
Udałam się cała zestresowana w kierunku drzwi wejściowych.
I niespodzianka na sam początek:
- Przepraszam! Nie widziałem cię! - Zostałam brutalnie przewrócona na ziemię, przez jakiegoś idiotę który nie potrafi chodzić.
- Dobra, nic mi nie jest. - Podał mi rękę, pomagając przy tym podnieść się z ziemi. Spojrzałam na chłopaka, wydawał mi się znajomy...
- Scarlett? - uśmiechnął się i wtedy wiedziałam, że na pewno go znam, ale nie mogłam sobie przypomnieć kto to i gdzie ja go poznałam.
- Tak? To znaczy, tak to ja.
- Nie poznajesz mnie?
- Poznaje... Ale nie wiem kim jesteś. - Zaczął się śmiać. Pewnie ze mnie... Może to dziwne, ale czułam się strasznie skrępowana przy nim. Był tak cholernie przystojny!
- Harry - podał mi rękę -  Poznaliśmy się na plaży. Byłaś na koncercie tego zespołu..Yy R5?
- A już pamiętam! Miałam trochę wypite, ale kojarzę mniej więcej.
- Pracujesz tu?
- Skąd takie pytanie?
- Masz taki sam 'mundurek' jak ja.
- Czyli ty też tu pracujesz.
- Dokładnie. - nie przestawał się uśmiechać, co trochę zaczynało mnie przerażać, bo nikt kogo znam jeden dzień nie cieszy się aż tak na mój widok. Mimo to było to bardzo urocze.
- To będziemy tak stać czy może mnie oprowadzisz? - powiedziałam, przerywając ciszę. Brunet wyciągnął rękę przed siebie, zapraszając do środka otwierając przy tym drzwi.
Wnętrze restauracji zostało urządzone według klasycznych wzorów, mimo to robiło duże wrażenie. Było widać, że właścicielka nie oszczędzała na wyposażeniu lokalu. Pomieszczenie jest ogromne. Ściany przeplatane są ciemnym fioletem i beżem. Po jednej stronie stoi dość skromna scena, gdzie co jakiś czas odbywają się tam występy. W około stoją czteroosobowe stoliki. Po drugiej stronie również znajduje się kilka mniejszych stolików, ale są też takie dla większej ilości gości. Można by nazwać tą stronę budynku, taką strefą VIP. Wszystko wygląda tak schludnie i elegancko. Widać, że pracownicy mają wszystko dopięte na ostatni guzik. Chłopak pokazał mi jeszcze kuchnię, przedstawił kilku pracownikom, którzy przyszli trochę szybciej do pracy , a następnie przeszliśmy do pomieszczenia dla personelu.Było niewielkie, znajdowały się tam jedynie szafki, które były przeznaczone dla każdego pracownika.
- Ej ty jesteś Scarlett Blue? - zapytał tak nagle wskazując na jedną z nich
- No tak, a co? - spojrzał w to samo miejsce co chłopak. Na szafce było moje nazwisko. Oniemiałam z wrażenie, to mój pierwszy dzień w pracy. Właściwie to nawet go nie zaczęłam, a mam już swoje własne imienne miejsce na rzeczy. - To moje? Myślisz? - miałam uśmiech na twarzy od ucha do ucha.
- Najwidoczniej. Ale powinnaś iść się najpierw zameldować do szefowej.
- Masz racje! Zupełnie o tym zapomniałam, miałam iść tam od razu.

Zabrałam torbę i udałam się prosto do jej gabinetu - jeśli można tak to nazwać. Miałam szczęście, jeszcze jej nie było.
Siedziałam przy dużym biurku,  na którym leżał plik papierów niektóre poukładane jedno na drugim, a inne bezładnie porozrzucane. Na ciemno fioletowych ścianach wisiały zdjęcia dzieci. Podeszłam do jednego ze zdjęć. Znajdowało się na nim troje dzieci. Ciekawe było to, że każde było inne...
- Idealne, hm? - Christina położyła mi rękę na ramieniu, a ja gwałtownie odwróciłam się w jej stronę.
- Tak, bardzo ładne... To jakaś twoja rodzina?
- Bardzo bliska mi rodzina... Moje dzieci - uśmiechnęła się, patrząc na fotografię. - Trójka z całej szóstki. - Zatkało mnie.
- Myślałam, że nie masz dzieci...
- Wszyscy tak myślą. Nie wyglądam na kobietę, która ma dzieci, zwłaszcza tyle. Wiecznie zapracowana, kariera najważniejsza...
- Pozory mylą.
- Siadaj - wskazała na fotel, a sama usiadła po drugiej stronie biurka. - Mam szóstkę wspaniałych dzieci. Kiedy miałam 19 lat zaszłam w ciążę nieplanowaną oczywiście.  Mój chłopak mnie zostawił a ja chciałam usunąć, bo nie takie miałam plany na życie.  Nie zrobiłam tego, ale i tak nie chciałam dziecka. Kiedy się urodziło, nie żałowałam swojej decyzji. Wszystko było pięknie, poznałam mojego męża i tak to mniej więcej wyglądało... Po ślubie urodziłam bliźniaki,  ale jedno z nich zmarło. Wpadłam w depresję i poszłam na leczenie. Po powrocie uświadomiłam sobie na czym polega ten nasz świat. Czwórka moich dzieci jest adoptowanych. Jedno jest czarnoskóre. Bez względu na to jakie są kocham wszystkie tak samo mocno i ważne jak bardzo jestem zapracowana, zawsze mam dla nich czas. Tylko dla nich i mojego męża robię to co robię.
- Podziwiam. -Uśmiechnęła się. - Wszystkim nowym pracownikom tak opowiadasz?
- Oczywiście, że nie! - zaśmiała się -  Ludzie są różni, trzeba wiedzieć komu co można powiedzieć, pamiętaj o tym. Nie takich już spotkałam...
- A skąd pewność, że mi akurat możesz tyle powiedzieć? Nie znasz mnie... Zresztą jesteś moim pracodawca.
- Po prostu wiem. Widzę, że potrzebujesz porozmawiać właśnie z kimś kto cię nie zna i nie będzie oceniać. A czasem lepiej porozmawiać z obcym, możliwe, że cię zrozumie... - Dziwne, ale jej słowa trafiły do mnie. Zamyśliłam się. - Jak będziesz chciała, oczywiście.  A teraz do pracy, nie ma czasu. Musisz się nauczyć, że tutaj nie ma odpoczynku. No może na chwilę. Już! - Zaśmiała się i zagnała mnie do kuchni.


Zbliżała się godzina 19.00. Dziś nic się nie działo, uczyłam się tylko co jak i gdzie. Ruch w restauracji robił się coraz większy. Postanowiłam nie siedzieć tak bezczynnie i zabrać się do pracy. Wszystko mniej więcej już wiedziałam, więc myślę, że dam radę.
Trzy godziny później w restauracji zjawili się Lynch'owie. Podałam im przystawki.
- No Scarlettko szybciej uwijaj się z tym jedzeniem! - powiedział Rocky, akcentując przy tym zdrobnienie mojego imienia
- Oczywiście kochany! - Przystanęłam obok niego, schylając się tak żeby lepiej słyszał - Dlatego dostaniesz ostatni. - zachichotałam i podałam danie mojej przyjaciółce.
- Usiądź na chwilę - zaproponowała, zapraszając do stołu
- Nie mogę, nie za bardzo mam czas dyskutować z wami. - Dziewczyna uśmiechnęła się. Usłyszałam tylko ciche prychnięcie Ross'a. Chyba nie myślał, że nie było go słychać... To jak z pogardą patrzył na mnie jak za każdym razem pochodziłam do nich było naprawdę irytujące.  Czułam, że się we mnie gotuje.  Powiedziałam mu tylko i wyłącznie prawdę. To on zaprzeczał sam sobie.
Wzięłam głęboki oddech, przeprosiłam moich przyjaciół i ze sztucznym uśmiechem na twarzy oddaliłam się prosto do kuchni.


Reszta wieczoru minęła dosyć spokojnie. Wykonywałam tylko swoją pracę, w kuchni dyskutowałam tylko z Harrym i poznałam kilku innych pracowników. Najlepsze w tym miejscu jest to, że wszyscy mają do siebie szacunek, nikt nikogo nie ocenia - No przynajmniej nie publicznie.  Może z wyjątkiem jednej osoby - Tess. Nie mogę dużo powiedzieć o tej dziewczynie bo znam ją pierwszy dzień, ale wydaje mi się, że uważa się za lepsza od nich. Ładna, szczupła, ciemne blond włosy, sięgające do ramion. Mogłaby być modelką, wtedy jej zachowanie byłoby do usprawiedliwienia, ale jest tylko kelnerką, nie rozumiem w czym jest lepsza od nich.
- Scarlett! - I tak nagle jej postać wyrosła jak gdyby nigdy nic z pod ziemi i stanęła na przeciwko mnie. - Budzimy się! - warknęła
- Trochę się zamyśliłam, przepraszam. - odparłam łagodnie
- Musisz się nauczyć, że tutaj nie ma miejsca na jakie kolwiek odpoczynki, pogaduszki czy rozmyślania kochana - uśmiechnęła się sztucznie
- Wiesz co? - Zacisnęłam rękę w pięść, czując jak moja twarz przybiera czerwonego koloru - Znam swoje obowiązki, ale dzięki za przypomnienie.  - Nie pozwoliłam sobie na wybuch gniewu,  trzeba zachować jeszcze resztki godności. Zresztą jestem tu dopiero pierwszy dzień, po co mam się wychylać.
Kiedy uspokoiłam się, z uśmiechem na ustach wyszłam na sale z kolejnymi daniami do podania. Byłam zdziwiona, że Lynchowie tak długo jeszcze tu siedzą. Miałam złe przeczucia, które oczywiście sprawdziły się. Właśnie zbierałam talerze po gościach jednego ze stolików, który był niedaleko od stolika moich przyjaciół. Podniosłam głowę i moim oczom ukazała się wysoka blondynka o długich nogach - Błagam tylko nie ona - szepnęłam sama do siebie. Byłam już naprawdę zmęczona, cieszyłam się, że za pół godziny kończy się moja zmiana i wreszcie będę miała czas dla przyjaciół albo wrócę po prostu do domu i teraz stwierdzam, że będzie to ta druga opcja. Mogło być gorzej?

Mogło. Chwilę zapatrzyłam się w tamta stronę, a kiedy poczułam czyiś wzrok na sobie odwróciłam się gwałtownie. Tak dokładnie, Ross jakby z satysfakcją w oczach patrzył na mnie, następnie witając dziewczynę całusem w policzek uśmiechnął się do niej i zaprosił do stołu, po czym spojrzał na mnie. Poczułam się upokorzona i z brudnymi talerzami udałam się w kierunku kuchni. Starałam się nie przechodzić obok ich stolika. Nie mogłam na nią, a właściwie ich patrzeć...
- Scar? - powiedziała kierowniczka, która zatrzymała mnie przed wyjściem na zaplecze
- Słucham? - uśmiechnęłam się sztucznie, bo miałam ochotę ulotnić się już z tego miejsca
- Mogłabyś jeszcze jeden stolik? A potem jesteś wolna.
- Właściwie to chc... - spojrzała na mnie, a jej wzrok mówił tylko jedno 'to twoja praca, więc rób co ci każe'. - Oczywiście Julie.
- Noo, będą ciebie ludzie! - uśmiechnęła się i klepnęła mnie w tyłek, a potem zniknęła w drzwiach.

Podeszłam do monitora, gdzie wszystko było ładnie zaznaczone - Rezerwacja, zajęte, rezerwacja, do odebrania numer 8. - Cholera! Wzięłam tace i w szybkim tępię znalazłam się przy gościach.
- No nareszcie, długo cię tu nie było kochana! - krzyknęła Rydel, na co odpowiedziałam jej ciepłym uśmiechem
- To co mała, po znajomości może jakiś rabacik? - powiedział Rocky, wyjmując portfel.
- Dla ciebie dwa razy więcej - zaśmiałam się, zbierając przy tym naczynia
- Kiedy kończysz? - zapytała z troską moja przyjaciółka
- Już powinnam skończyć, ale miałam taką przyjemność posprzątać po was.
- Możesz zabrać się z nami - zaproponwał Riker
- Chyba się nie zmieszczę - odpowiedziałam, spoglądając na Sarę. I zrobiła się cisza.
- Ja odprowadzę Sarę i wezmę taksówke - wtrącił po chwili Ross, ku zaskoczeniu wszystkich
- Nie musisz. Trafię do domu. - powiedziałam przez zaciśnięte zęby, patrząc prosto w jego ciemne oczy. Nikt poza nim nie odezwał się nawet słowem, nawet Sarah, chociaż miałam wrażenie, ze bardzo chciała ale się bała.
- A może po prostu chce odprowadzić Sare?
- Ross, sama przyszłam sama wrócę, spokojnie. - wtrąciła Sarah, trzymając Ross'a za rękę - Po co od razu się kłócić? - dodała z chytrym uśmieszkiem
- A według mnie, niech cię odprowadza, wcale mi to nie przeszkadza! - krzyknęłam, po czym zabrałam  brudne naczynia i udałam się to kuchni.
W szybkim tempie znalazłam się obok mojej szafki. Przebrałam się i jak najszybciej opuściłam to miejsce, zanim ktokolwiek zauważył moje zdenerwowanie... Nie miałam ochoty czekać na taksówkę, dlatego postanowiłam wrócić do domu autobusem. Szłam powoli na przystanek, a kiedy zobaczyłam zbliżający się pojazd przyśpieszyłam, żeby zdążyć. Wbiegłam do autobusu, który chwilę później odjechał. Skasowałam bilet i usiadłam gdzieś z tyłu. Przez połowę drogi patrzyłam bezczynnie na ludzi, którzy pojawiali się i po chwili znikali. Rodzeństwo uciekające swojej mamie, kobieta ubrana w futerko, mimo wysokiej temperatury, trzymająca na rękach małego szczeniaczka i obraz, który utkwił przez jakiś czas w mojej głowie, kiedy to zatrzymaliśmy się na światłach: dziewczyna, która dosłownie rzuca się na swojego prawdopodobnie chłopaka, a on podnosi ją jedną ręką, a w drugiej trzyma duży bukiet kwiatów... Ciekawe, że jeszcze nie dawno taki widok sprawiał, że uśmiechałam się sama do siebie, a teraz? Tylko czuję jak na moich policzkach pojawiają się pojedyncze krople łez. Można oszukiwać innych, ale głupotą jest wmawiać samej sobie, że wszystko jest dobrze. Po co mam okłamywać samą siebie? Pokazywać przed każdym, że jestem silna jak to nie prawda, bo w środku rozpadam się.
Autobus zatrzymał się na kolejnym przystanku. Do środka weszła starsza pani. Podeszła do mnie i uśmiechnęła się ciepło.
- Czy tutaj jest wolne miejsce, kochanie? - powiedziała
- Tak, proszę usiąść. - odpowiedziałam grzecznie, ocierając twarz.
Kobieta usiadła obok mnie, a ja odwróciłam wzrok z powrotem w stronę okna.
- Proszę - powiedziała znowu, podając mi chusteczkę. Nic nie odpowiedziałam tylko przyjęłam ją od niej i podziękowałam.
- Nie płacz, aniołku. Nikt nie jest wart twoich łez.
- Skąd pani wie przez co płaczę?
- Nie muszę wiedzieć. Przeżyłam już tyle w swoim życiu. Raz cierpiałam, płakałam, myślałam nawet o bardzo głupich rzeczach... A potem jak było już dobrze zastanawiałam się po co? Czemu tak robiłam?
- Nie rozumiem.
- Chodzi o to, że w życiu są zawsze te dobre i te złe chwile. Możesz popłakać sobie, ale musisz też znaleźć powód swojego smutku oraz rozwiązanie.
- Myślę, że ma pani rację dziękuję - uśmiechnęłam się szczerze. - Ja, muszę już iść, mój przystanek. Dobranoc - pożegnałam się i wstałam z miejsca, kierując się do wyjścia.
- Dobranoc Scarlett - uśmiechnęłam się do niej i wyszłam z autobusu. A kiedy drzwi zamknęły się za mną, ogarnęło mnie dziwne uczucie - Skąd znała moje imię? - Powiedziałam sama do siebie, otwierając szeroko oczy.

Po kilku minutach byłam już przed domem. Wyciągnęłam ze skrzynki listy, które jeszcze tam leżały mimo dość późnej godziny. Pewnie mama znowu o nich zapomniała, albo nie miała czasu. Kiedy chwyciłam za klamkę, usłyszałam krzyki dobiegające z drugiej strony. Szybko weszłam do domu. Jedyne co przykuło moją uwagę to tuczące się szklane naczynie.
- Co tu się do cholery dzieje?! - krzyknęłam, patrząc jak idiotka na rodziców i brata... Brata? - O wreszcie zjawiłeś się w domu, gratuluję Chris! - powiedziałam sarkastycznie, patrząc w jego pełne gniewu oczy
- Czepiaj się mnie ile tylko chcesz, ale może nie w tym momencie dobra? - nie krzyczał, ale nie mówił też spokojnie. Nie były to zwykłe te 'jego docinki'. Wręcz przeciwnie, mówił poważnie. Co jak na niego było dużą nowością.
- O co chodzi? - zapytałam po raz kolejny, patrząc tym razem na moją rodzicielkę
- Zapytaj się swojego taty o co chodzi!
- Jesteś żałosna kobieto! - krzyknął tata
- Ja? To ty wracasz późno do domu, czasem wcale, masz dużo tych popierdolonych wyjazdów! Myślisz, że jestem głupia?! Widzę co się dzieje!
- Po prostu się przyznaj ojciec i po problemie kurwa! - odezwał się z krzykiem Chris, zrzucając kilka rzeczy ze stołu
- Uspokój się i przestań przeklinać! - mówiłam do niego z płaczem
- Chcesz znać prawdę chcesz?! - wtrącił po chwili, podchodząc do matki - Proszę bardzo o to ona. Wszystko było ładnie pięknie, chciałaś się tu przeprowadzić dobra. Ale ta twoja cholerna praca doprowadziła mnie do szału rozumiesz! Ile razy siedziałaś po godzinach? Ile razy wychodziłaś? Nie tak było ustalone na samym początku. Praktycznie się nie widywaliśmy, już nie powiem czego jeszcze nie robiliśmy. I tak jest prawie od roku! Wielka mi bizneswoman! Nie wytrzymałem tego. Poszedłem do baru, upiłem się a potem spotkałem starą koleżankę i tak to się skończyło...
- Ty łajdaku! - podeszła, zamachnęła się i uderzyła go prosto w twarz. Ja zakryłam tylko usta ręką, powstrzymując szloch.
- Za co to było? Myślałem, że jesteśmy teraz na równi?
- Słucham? - powiedziała z oburzeniem
- Myślałaś, że nie wiem? Nie wiedziałem, że jesteś aż tak ostra w łóżku jak słyszałem...
- Przestańcie! Mam tego dosyć! - wybiegłam na górę do pokoju Vanessy, zamknęłam za sobą drzwi, po którym osunęłam się na ziemię, ukrywając twarz w dłoniach.
- Czemu płaczesz? Cemu wszyscy krzyczą? - moja malutka siostrzyczka dotknęła mojej ręki. Cała się trzęsła. Widziałam, że nie rozumie co się dzieje i  bardzo się boi, dlatego otarłam łzy, wzięłam ją na kolana, mocno przytulając i zaczęłam tłumaczyć co się stało.
- Nessa, rodzice się trochę pokłócili. Sprawy dorosłych, nie zrozumiesz tego. Nawet ja tego nie rozumiem... Ale wiesz czasem tak jest, że ludzie się nie dogadują i wtedy są bardzo smutni.
- Tak jak ty kiedy płaczesz w pokoju przez Ross'a? - Zatkało mnie. Ona nie jest jednak już taka mała i wie dużo więcej niż można się tego spodziewać.
- No powiedzmy, że tak aniołku.
- Rodzice się nie kochają?
- Mają teraz trudny czas, ale wszystko będzie dobrze. Nawet jeśli ich już nie będzie razem to i tak będą cie kochać wiesz. - Patrzyłam na jej zawiedzioną buzię, która po chwili przybrała spokojniejszy wyraz.
- Scarlett?
- Tak?
- Położysz się ze mną spać i opowiesz mi bajkę?
- No pewnie.
Położyłam się z nią w jej małym łóżku i opowiedziałam bajkę, która tak kochała. O księciu i księżniczce. Mimo, że byłam teraz w rozsypce to bajka poprawiła nawet mój humor. Czasem można sobie trochę powyobrażać albo pomarzyć. Opowiedziałam jej historię do końca. Dziewczynka spała, a ja poczułam nagle takie zmęczenie. Powieki robiły się coraz cięższe. Nie wiem nawet kiedy odpłynęłam w długi sen.
____________________________________________________________

Dziękuję, że czekaliście tak długo na ten rozdział. 
Jest trochę dramatyczny :) Ale jestem z siebie dumna, bo włożyłam w niego całe swojej serce. 
Jutro zaczynam wreszcie ferie i  mam nadzieję, że uda mi się coś napisać, bo jak do tej pory było to praktycznie niemożliwe. 

Thank You & Love You! xx
~Olivia~

5 komentarzy:

  1. Wow!
    Jeny Ross to gnojek..
    Nie podejrzewałabym, że takie coś stanie się między rodzicami Scar :c Strasznie mi przykro się zrobiło jak czytałam, jak wszyscy płaczą :(
    Proszę, niech tylko Ross i Scar się pogodzą, niech on przestanie jej dopiekać :(
    Czekam na kolejny :))

    OdpowiedzUsuń
  2. OMG, Ossdział < 3
    Ossik jest taką świnią, no! Co za przystojny, sexi gnojek :C Mam jednak nadzieję, że w końcu sobie przypomni jak było, no! :D

    A co do sytuacji rodziców Scar, to przykre, aleś dopiekła tej dziewczynie :C

    Bardzo dziękuję za dedyka! Nie spodziewałam się, kochana :D Jestem stałą czytelniczką, ponieważ kocham tego bloga ^-^ Świetnie piszesz, z niecierpliwością czekam na next no i bardzo, bardzo dziękuję za miłe słowa pod ostatnim Ossdziałem na moim blogu < 3

    OdpowiedzUsuń
  3. Super blog dopiero nie dawno zaczęłam go czytać a już mi się podoba
    Czekam na następny rozdział ❤❤❤❤❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  4. 42 year old Software Engineer IV Isahella Aldred, hailing from Cottam enjoys watching movies like I Am Love (Io sono l'amore) and Rappelling. Took a trip to Su Nuraxi di Barumini and drives a Aston Martin DB5. dowiedz sie wiecej tutaj

    OdpowiedzUsuń